Początek.
Z tą książką to była przedziwna historia. W ogóle nie miała być. Ja jej nie planowałem, nigdy nie wyobrażałem sobie nawet. Bo i po co? Pochłonięty bieżącymi projektami i planami, zajęty domem-REHAB, swoim życiem, które i tak dostarcza mi dość wrażeń. Po co jeszcze pisanie? Ja z pisania to jestem raczej średni. Owszem jestem w stanie zapalić się do tego czy innego artykułu, ale po kilku linijkach tekstu wyczerpuję temat. Zaczynam nie kończę, ot taki „pisarz” bez planu. A tutaj Mayka podesłała mi taką broszurkę reklamową domu-REHAB, żeby jakoś wysłać sygnał do ludzi, że jestem, że co ja robię i w ogóle. Popatrzyłem, poczytałem, dopisałem kilka zdań. Ale robal jakiś zaczął drążyć moje myśli:
-przecież przed domem było wiele innych rzeczy — myślałem — nie powstał z nicości. A studia, a wcześniejsza praca, a przed pracą, a okres narkotykowego obłędu, to się nie liczy?
No i zacząłem dopisywanie. Pisałem i rzucałem, wracałem by znów rzucić. Zmieniałem formy i treść. Interpunkcja u mnie nie istnieje, ktoś musiał toto popoprawiać. Oczywiście żona moja Małgorzata i Pyśka. One się znają na tych znaczkach. Ja albo nie wstawiam ich w ogóle, albo co słowo walę bez umiaru. A jednocześnie sabotażysta wewnętrzny ciągle niszczył we mnie zapał i podkładał „dynamit” tłumaczeń i osobistych potrzeb, aby nie dokończyć. To taki wewnętrzny przymus, pojawiający się w momentach, gdy idzie dobrze, mówi:
-a może kawę sobie zrób? Zobacz co w okolicy, jaka pogoda, psy coś szczekają, o żurawie lecą (właściwie to fruną, bo ptaki fruwają), odpocznij trochę.
Dobrze znam ten głos i zawsze daję mu się nabrać. A gdy wracam do zadania już nic nie ma tego flow — jak to teraz po nowoczesnemu się mówi zagranicznie. O ile początki były trudne to dalej było jeszcze gorzej.

Dalej.
Dalej to nie mogłem zakończyć dopisywania. W końcu głos rozsądku (żona moja Małgorzata) powiedział:
-koniec!
Zebrałem do kupy i wysłałem do redakcji. Znalazłem z sieci super grupę ludzi „To Się Wyda”. Pani Magda zajęła się redakcją a Pan Tomek składaniem. No i znów nic nie rozumiałem, uczyłem się nowych słów i terminów. Zastanawiałem nad formą i wielkością książki (no dobra książeczki 170/110 mm), rozdziały, podrozdziały, albo jeszcze inaczej? Daszek nad tytułem czy logo?
Nie mam pojęcia ile mam zapisanych wersji „Metody”. Jest wszędzie od mojego kompa, przez kompy innych zaangażowanych aż po chmurę. I znów Mayka się odezwała…
Kieszonkowy Robert.
– Chciałbym móc Cię (w sensie, że mnie) zmniejszyć i mieć Cię w kieszeni, gdy przyjdą trudne chwile i gdy nie będę wiedział, co zrobić. Chciałbym mieć wtedy Kieszonkowego Roberta.
Jeszcze dalej.
-Jak Ty planujesz wyprodukować tę książkę? — pytała Mayka — Wiesz ile to kosztuje?
Nie wiedziałem, ale nie miałem z tym wtedy problemu. Ile by nie kosztowało, to planowałem zapłacić i wydać „Metodę”, bo ja nie miałem planu, żeby na niej zarobić, tylko dotrzeć do ludzi z informacją. A ta informacja miała brzmieć: „Jesteś wystarczająco dobry, aby zmienić swoje życie dowolnie w dowolnym momencie, musisz tylko zrobić CUD (Czas Unieść Dupę)”.
Taki miałem pomysł. Mayka zaproponowała „Zrzutkę”. Trochę mnie to zatrzymało, bo ja jestem słaby w takich działaniach. Szczytem mojego proszenia o pomoc była wtedy strona Patronite, do której namówił mnie Maciek. Mam tam swój Profil Autora i aż 30 Patronów. To wyjątkowi ludzie, gotowi wspierać moje aktywności. Wspaniała społeczność, w większości rekrutująca się z Grupy Dla Rodzin „POŁĄCZENI”. Wśród celów na Patronite była też „Metoda dom-REHAB”. A tu Mayka wyjeżdża jeszcze ze „Zrzutką”. Wyliczyła, napisała, wstawiła zdjęcia i odpaliła… 15000 zł!
-Ok — pomyślałem — bez względu na to, jak wyjdzie to działanie, ja dołożę resztę i będzie super.
No i było super. To mnie zaskoczyło maksymalnie. Zrzutka została zakończona z wynikiem 17 275 zł. Tę kwotę zrobiły 93 osoby. To wspaniałe i dające wiarę w to, że są niesamowici ludzie na świecie. W naszym kraju. To dobrze. Dziękuję.
Zakończenie, a właściwie nowy początek.
22.09.2023 otrzymałem przesyłkę od wydawnictwa OPOLGRAF S.A.
Stałem na schodach domu-REHAB, gdy Pan dostawca wyładowywał paletę i byłem poruszony. Czekałem na tę dostawę już od dawna. Pan próbował zagadywać, że jakieś książeczki, że:
-Co tu pisze? Dom rehabilitacji? Nie wiem… – mówił Pan sam do siebie.
Nie znalazł we mnie współrozmówcy. Patrzyłem i uśmiechałem się do swoich myśli.
-Napisałem książkę, tam jest moje nazwisko — myślałem — Robert Banasiewicz to ja. To też po mnie pozostanie. Też, poza tymi wszystkimi syfami z przeszłości. 1062 egzemplarze.
Wyślę to wszystko w świat, jako następną formę dotarcia do ludzi z przekazem: „jesteś wystarczająco dobry”. Kimkolwiek jesteś, jesteś wystarczająco dobry, by zostać, kim chcesz, by dowolnie zmienić swoje życie, by osiągnąć każdy cel i nadać sens swojemu życiu.
Stałem na schodach i myślałem. To były dobre myśli. Wziąłem jedną z tych 1062 sztuk i wszedłem na zajęcia grupy. Chciałem im wszystkim zanieść nadzieję. Bo nadzieja nie jest uczuciem, nadzieja jest działaniem i wynika z działania. Ta mała książeczka (170 mm/110 mm), zawierająca jakieś 115 stron jest efektem działania. Mojego działania.
Kilka z nich już podpisałem i podarowałem. Żonie mojej Małgorzacie, Pani Dianie, Piotrusiowi, Arkadiuszowi, Bartkowi i obecnym mieszkańcom domu-REHAB. Pozostałe czekają na podpis i wysyłanie w świat…
Co dalej?
”Wystarczający”. Tak nazywam moje kolejne przedsięwzięcie. ”Metoda dom-REHAB” ma być w nim jednym z rozdziałów. Taki jest plan. Jak wyjdzie? Kiedy go zmaterializuję? Bóg raczy wiedzieć…
”Wystarczający” fragment:
[…] Chłopiec ma chyba z pięć lat. To ja. Podwórko pachnie jabłkami i papą. Słonecznie. Pod furtką wykopane przez psa przejście, mieszczę się w nim bez trudu. Wychodzę w wielki świat poza sadem. W wielkim świecie też nic się nie dzieje, ale jest po prostu i to wystarcza, by do niego wyjść, lub w niego wejść. Lubie takie momenty, gdy nikt nie widzi. Krótkie chwile bezpieczeństwa. To dziwne, bo w tym mały domku nic właściwie mi nie grozi. Ale gdy jestem sam jest tak błogo. I tę błogość chyba lubię najbardziej. Obok domku, po prawej kilka zbitych klatek, w nich chyba króliki, ale nie pamiętam żadnego. To dziwne, dzieci lubią przecież króliki, mają takie śmieszne mordki. Chyba nie podchodziłem do tych klatek, a może były puste po prostu? Nie wiem. To wszystko mogło mi się równie dobrze śnić. Lubiłem wymyślać, więc może i to sobie wymyśliłem? Gdy ktoś coś mówił, gdy coś słyszałem, to powodowało we mnie obraz. Ten obraz łatwiej było zapamiętać. Dziś także obrazy są w mojej głowie. […]
Przejdź do sklepu, w którym znajdziesz zarówno tę książkę, jak i wiele więcej innych ciekawych produktów.
Przejdź do sklep-REHAB